Miesiąc temu w
Nowej Zelandii odbyły się wybory parlamentarne. Zbiegając się w czasie z
wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych nie spotkały się z szerszym
zainteresowaniem. Nie pomogła nawet tradycyjna maskotka “Orange
Guy”. Tymczasem, wyniki tych wyborów zdecydowanie zasługują na uwagę.
Wybory w Nowej Zelandii odbywają się co trzy lata, w przedostatnią sobotę września. Tylko dwa razy w historii odbyły się w innym terminie - w 2011 roku, kiedy nowozelandczycy byli gospodarzami Mistrzostw Świata w rugby oraz w 2020 roku, z powodu pandemii koronawirusa. Wybory odbywają się w systemie mieszanej ordynacji proporcjonalnej - wyborcy oddają dwa głosy. Pierwszym wybierają osobę z jednomandatowego okręgu wyborczego, natomiast drugim głosują na listę partyjną, na której mogą wybrać konkretnego kandydata.
Wracając do tegorocznych wyborów. Ugrupowanie dotychczasowej premier Jacindy Ardern, po raz pierwszy od 1996 roku zdobyło aż 49,1% głosów[1]. Zarówno nowy skład parlamentu, jak i nowo utworzony gabinet, można określić mianem jednych z najbardziej spluralizowanych na świecie. Prawie połowa stanowisk zajmowanych w gabinecie Ardern, obsadzona jest przez kobiety. To co, wyróżnia nowozelandzką Izbę Reprezentantów, to największa ilość osób LGBTQ+ zasiadających w parlamentarnych ławach[2]. Jednak to nie wszystko. Kolejnym interesującym aspektem nowozelandzkiego parlamentu, jest obecność rdzennych mieszkańców - maorysów. W Nowej Zelandii ok. 17% populacji deklaruje przynależność do tej grupy etnicznej. Co ciekawe, ich reprezentacja parlamentarna jest większa. Spośród wszystkich wybranych parlamentarzystów maorysi stanowią aż 21%.
Jak zakładał Didier Ruedin[3] z Oxfordu, grupy etniczne w każdym parlamencie są podstawą liberalnej demokracji. Według niego, z faktu równego statusu i wartości obywateli wynika równe prawo do obecności w parlamencie. Jednak, jak dalej sam zauważa, w rzeczywistości założenie to nie ma realnego przełożenia na sytuację grup etnicznych w europejskich - ale nie tylko - parlamentach. W istocie, mniejszości nawet jeśli są, nie czują realnej mocy sprawczej, same nie wierzą, że mogą coś zmienić. Reudin podkreśla wręcz, że bywają przypadki, kiedy grupy etniczne wykluczane są z podejmowania kluczowych decyzji. Koncepcja ta pozwala zrozumieć szczególność nowego, nowozelandzkiego rządu. Na przykład, Nanaia Mahuta została mianowana ministrem spraw zagranicznych. Mahuta jest nie tylko przedstawicielką maorysów. Cztery lata temu była pierwszą parlamentarzystką z moko - tradycyjnym maoryskim tatuażem twarzy[4].
Bez wątpienia, Nowa Zelandia jest pod tym względem wyjątkowa. Obserwując tegoroczne wybory, rodzi się refleksja. Czy polskie społeczeństwo byłoby gotowe osiągnąć podobną integracje (może wręcz quasi-równość)? Na ile polskie społeczeństwo byłoby w stanie zaakceptować przedstawiciela mniejszości etnicznej, czy religijnej (np: mniejszości romskiej czy ortodoksyjnego żyda) zajmującego wysokie stanowisko, a nawet reprezentującego nasz kraj na arenie międzynarodowej?
Karolina Koczyba
[1] Rekordowe zwycięstwo partii Jacindy Ardern w Nowej Zelandii, www.tvn24.pl [dostęp: 17.11.2020]
[2] Hollingsworth J., Shveda K., Leung N, Bouquet D., Pettersson H. New Zealand has just elected one of the most diverse parliaments in the world. Here's how it stacks up, www.cnn.com/asia/new-zealand-parliament-diverse [dostęp: 17.11.2020]
[3] Didier Ruedin, Ethnic Group
Representation in a Cross-National Comparison, (w:) The Journal of Legislative Studies, Ethnic Group
Representation in a Cross-National Comparison [dostęp: 17.11.2020]
[4] Hollingsworth J. New
Zealand's Jacinda Ardern appoints country's first Indigenous female foreign
minister, www.cnn.com/asia/new-zealand-foreign-minister
[dostęp:17.11.2020]
Komentarze
Prześlij komentarz