Scenariusz: Jan Himilsbach wespół ze mną. Z inspiracji obecnym ministrem rolnictwa:
Koniec roku szkolnego. Po ceremonii rozdania świadectw nauczyciele wychodzą z budynku, żegnając się nawzajem przed wyczekiwanym dziesięć miesięcy urlopem. Przeżyli. Udało im się przetrwać dwa semestry, czego sobie gratulują, ściskając się ze łzami w oczach. Niespodziewanie emocjonalne spotkanie przerywa przyjazd jakiejś starej, rozklekotanej ciężarówki typu „Żuk”, z którego wysiada postawny, starszy mężczyzna. Staje naprzeciw nauczycieli, poprawiając krawat i gładząc swój siwy, raczej zaniedbany zarost. Wyciąga papierosa, wkłada go powoli do ust i rzecze: Potrzebuję dziesięciu nauczycieli. Chętnych do ciężkiej roboty. Nauczyciele wymienili się spojrzeniami, próbując zrozumieć, kim właściwie jest ten człowiek i czego chce.
Nazywam się Ardanowski, kontynuuje. Jestem w tym państwie ministrem rolnictwa, czymś w rodzaju szefa wsi. Odpowiadam za produkcję rolną tego kraju. Roboty jest po uszy, a my przez tę pandemię nie mamy ludzi, dlatego po was tu przyjechałem, mówi zafrasowany. Trzeba zebrać pięć hektarów truskawek. Pola zalegają, owoce gniją, a my mamy umowy z zagranicznym kontrahentem, które muszą być dotrzymane w terminie. Przerywa na chwilę, nerwowo spoglądając w ziemię, po czym dodaje: Robota jest słabo płatna. Za zebranie kobiałki, czyli 2 kilogramy owoca cennik przewiduje trzy złote i jeden grosz. Niektórzy nauczyciele zbladli, inni uśmiechnęli z politowaniem, a jeszcze inni zaczęli zgrzytać zębami. Zapewnimy wam kombinezony i buty.
Kadr z filmu "Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy", reż. J. Gruza, 1973 (fot. You Tube) |
Mnie do zbierania truskawek! Mnie! Magistra nauk humanistycznych! – oburza się jeden z psorów, pukając się w swą łysinę. Na razie w domu mam co jeść, z głodu nie zdechnę – wrzasnęła pani od matematyki, plując pod nogi politykowi. Do zbierania niech pan sobie poszuka prostych ludzi, z ulicy. My jesteśmy nauczyciele, magistrzy, dorzuca WF-ista. Minister poczerwieniał, nie kryjąc oburzenia: Nie oderwałem was od lekcji! Byliście bez pracy i to mi zupełnie wystarczyło! – rzucił peta na ziemię, po czym zadzwonił do premiera: No cześć, szefie, słuchaj, czy my mamy jakiś budżet przeznaczony na nagrody dla rządu? Biorę nauczycieli do roboty przy truskawkach, ale nie chcą zbierać za tę cenę. Terminy gonią, a owoce gniją. Może wyasygnujesz z budżetu pewną kwotę dla nich na upominki? Ja do tego urządzę dla tych ludzi przyjęcie, a oni odwalą nam robotę. Potraktujemy ich jako delegację rządową, no i bez podwyższania pensji się obejdzie. Zgoda?
Nauczyciele zaczęli się oglądać na siebie, wciąż analizując absurd tejże sytuacji. Wyszło jednak przed szereg jedenastu, chętnych i gotowych do zbierania. Zachęceni wizją przyjęcia z ministrem i premierem, których przecie nie da się nie lubić, zapomnieli o postulatach swych kolegów i koleżanek z pracy. Opór okazał się więc bezcelowy. Ardanowski zapakował jedenastu nauczycieli do Żuka i odjechali w pole. Większość rozeszła się, spuściwszy głowy w beznadziei.
Plakat propagandowy z epoki PRL-u (rys. Historia.org) |
Hipotetycznie, taka sytuacja mogłaby mieć miejsce już w tym miesiącu. Hipotetycznie też, pan minister rolnictwa, zachęcający w wywiadzie dla RMF nauczycieli do pracy w polu, nie miał w ogóle tego na myśli, bezmyślnie spontanicznie odpowiadając na prowokatorskie pytania nikczemnego dziennikarza. Z drugiej jednak strony, pochyliwszy się nad tym spontanicznym tokiem rozumowania głębiej: jeżeli pełny etat nauczyciela wynosi w tygodniu 18 godzin, to wciąż pozostają mu aż 22 godziny do normalnego, ludzkiego, polskiego etatu. Jeżeliby więc odpowiednio rozplanować pracę, truskawki można zebrać w całym kraju jeszcze przed wakacjami, bowiem na jednego nauczyciela przypada ok. 976 metrów kwadratowych areału uprawy – to zaledwie 22 metry kwadratowe na godzinę w dwutygodniowym trybie. Nie ma więc potrzeby sprowadzać pracowników zza granicy – co więcej, po ciężkim dniu pracy zawód nauczyciela w Polsce w końcu powstanie z kolan!
To wcale nie jest tak, że w ostatnich latach godność nauczycieli została zdeptana naruszona. To też nie tak, że nauczyciele mało zarabiają – jak zresztą powiedział pan Suski, w kwestii płacy jest nieduża różnica między posłem a nauczycielem, a zresztą każdy chciałby więcej zarabiać. Co więcej, niektórzy w tych szkołach – według telewizji publicznej – dostają blisko osiem tysięcy, a nawet gdyby tylu nie dostawali, to przecież mogą mieć dzieci i pobierać comiesięczne pięćset złotych. A zresztą... po co dziś w ogóle nauczyciel? Większość tylko narzeka i strajkuje. Jak mówi mądry komentarz z pierwszego lepszego serwisu informacyjnego: Pozwalniać wszystkich strajkujących !!! Jak mało zarabiają to na budowę z nimi, tam poznają co to jest ciężka harówa za minimalną krajową!!!
Kadr z filmu "Stowarzyszenie umarłych poetów", reż. P. Weir, 1989 (fot. The Independent) |
Pewne wartości uległy dziś zupełnemu przetasowaniu. To nic, że od nauczycieli oczekuje się wychowywania dzieciaków. To nic, że w szkole kształtuje się osobowość naszych pociech, że tam zaczynają na poważnie poznawać świat, nabierać umiejętności i przygotowują się, by wkroczyć w dorosłość. To nic, że to od nauczyciela w ogromnej mierze zależy, czy dziecko zapała miłością do danej tematyki, czy znienawidzi całą instytucję – łącznie z woźnym. Nieważne także, że bycie nauczycielem to inna forma odpowiedzialności, a zarazem ogromny wysiłek psychiczny, by znieść codzienną dawkę upokorzenia serwowaną przez coraz to nowocześniejsze pokolenia, niepotrafiące oderwać wzroku od ekranu nowego iPhone’a. Analizując statystyki poparcia dla nauczycieli po pamiętnym strajku jasno idzie wywnioskować, że nie chcemy, by umysły najmłodszych kształtowali ludzie ambitni i dowartościowani. Nie chcemy, by nasze dzieci trafiały pod skrzydła profesjonalistów, tylko do psorów, którzy raczej nie będą się starać za pensję ledwie pokrywającą ich potrzeby. Tak, mogą iść do Lidla – przecież Polska byłaby przepiękna bez żadnego szkolnictwa. Z pewnością rozwojem i poziomem innowacyjności dogonilibyśmy Zachód, a nasze dzieci z dumą reprezentowałyby państwo na arenie międzynarodowej.
Takie będą Rzeczypospolite, jak jej młodzieży chowanie – czyli niedofinansowane, oparte na frustracji, a może po prostu żałosne. Niektórzy zapomnieli, że najmłodsi – wraz z instytucją szkoły – składają się na inwestycję o nieopisanej dla kraju wartości; na naszą wspólną inwestycję, której celem jest budowa silnego państwa. Szkoła to fundament – choć dziś przypominający nieco podbudowę elektrowni atomowej w Żarnowcu – na którym opieramy swoją przyszłość. Niektórzy jednak, nie rozumiejąc istoty zawodu nauczyciela, a także nie pojmując wielowymiarowości tej profesji i ogólnych skutków deptania jej godności, dokonują prostej kalkulacji i zachęcają pracowników dydaktycznych do wyjścia w pole. Życzę nam wszystkim, by to pole nie stało się symbolem poziomu polskiej edukacji; by nauczyciele nie musieli, w trosce o przetrwanie do pierwszego, pracować na budowach, a nawet dawać zwyczajnych korepetycji. Niech polska szkoła stanie się instytucją rozwiniętą, skupiającą pracowników o ponadprzeciętnej wiedzy, ambicji i chęci do nauczania, nie zaś zgrają ludzi, którzy przypadkowo znaleźli się na studiach, a szkoła jest ich jedyną opcją na zarobek.
Mateusz Wojtowicz
Stowarzyszenie Demokracja w Praktyce
Komentarze
Prześlij komentarz